poniedziałek, 28 lutego 2011

Rekordowa dycha

Myśli nieuczesane
No i przyszedł w końcu ten dzień. Nie wiem, jak go ocenić, bo z jednej strony życiówka na bieżni (48:30; jeśli uda się powtórzyć na Maniackiej to będę bardzo zadowolony), a z drugiej jakaś pseudo kontuzja mnie dopadła. Już po wczorajszym treningu czułem prawą stopę. Ale dzisiaj po życiówce rozbolała na dobre. Mam nadzieję, że szybko wróci do normy, bo szkoda by było teraz przerywać mój wspaniały plan ;-)
Run or not run?
Oj był dzisiaj mega szybki run :-D. Tempo 4:50/km, czyli 12.4 km/h. Zakładane tętno miało się mieścić w zakresie 167-176 bpm. A średnie w moim rekordowym biegu wyszło... 155 bpm. Z czego pierwsze 3 km - ok. 150 bpm, drugie 3 km - między 150 a 155 bpm, a ostatnie 15 minut już powyżej 160 bpm. Maksymalnie doszedłem do 163 bpm, czyli jeszcze nie wszedłem w zakładane 90% HRmax.
Muszę przyznać, że był to ciężki trening, ale jakże udany (pomijając późniejszą dolegliwość).
Music is the key
Kończąc rekordową dychę wsłuchiwałem się w ten oto kawałek:

Poczułem jedność biegacza i w tym przypadku... bieżni ;-). Wyłączyłem na chwilę całą otoczkę. Zapomniałem o wysiłku, tętnie, pulsometrze i... frunąłem do mety.
Przeczytano
Chyba zmienię opis tej sekcji na Przeczytano/Obejrzano ;-). Po pierwsze: artykuł w GW na temat Litara.
Po drugie: Tomasz Lis na żywo i dyskusja o muzyce, a raczej muzycznych show, które lada dzień ruszają w polskich telewizjach. Bardzo celne uwagi Hołdysa i Skiby na temat naszej rodzimej sceny muzycznej.
Wo(Man) of the day
Colin Firth i Natalie Portman za... Oskara oczywiście. Zarówno "Jak zostać królem" jak i "Czarny łabędź" dopisuję do listy filmów, które chciałbym w najbliższej przyszłości zobaczyć.

niedziela, 27 lutego 2011

Niedziela będzie dla nas

Myśli nieuczesane
Razem z żoną, od jakiegoś już czasu, w niedziele razem jeździmy na Maltę. Żonka biega swoje, ja męczę mój plan na półmaraton. Dzisiaj miałem do wyboru: 10 km w tempie 4:51/km albo 15 km w tempie 5:15/km. Po wczorajszym starcie na 5 km, które przebiegłem właśnie w granicach 5:00/km, stwierdziłem, że zrobię ten dłuższy dystans. Pogoda w miarę, tylko niestety wiatr. Rozgrzewka, Garmin ustawiony, w drogę! I na dzień dobry: ZONK! Prędkość przelotowa miała się mieścić w widełkach 5:30-5:00/km. Tymczasem po 200 m pod cholerny wiatr wiedziałem już, że nic z tego. Nie byłem w stanie utrzymać tempa i jednocześnie łapać miarowego oddechu. Poczekałem chwilę na żonę i zmodyfikowałem trening na relaksacyjny. Wolałem towarzyszyć żonce, niż zawalić trening w ogóle. Zrobiliśmy razem dwa kółka i moja żona mnie zaskoczyła, bo stwierdziła, że biegnie dalej. Ja stwierdziłem, że poczekam w samochodzie. I tym oto sposobem moja żona zrobiła więcej kilometrów niż ja. Brawo dla tej Pani!
Run or not run?
Niecałe 11 km w tempie 7:20/km, ale ostatni kilometr - trzy żwawe przebieżki (w okolicach 4:30-4:15/km). Poniżej szczegóły z Garmina:

Music is the key
Dzień minął mało muzycznie. Za to więcej filmowo. Najpierw z młodszą córką obejrzeliśmy "W pustyni i w puszczy" (wersja z 2001). Subiektywnie stwierdzam, że wersja z 1973 roku bardziej mi się podobała.

Wieczorem obejrzeliśmy jeszcze niezły film rosyjski, "9 kompania" o wojnie afgańskiej, a w zasadzie jej końcu (akcja zaczyna się mniej więcej od połowy 1988, a kończy w lutym 1989). Film oparty na prawdziwych wydarzeniach jest wstrząsającym zapisem bezsensu tej wojny. Polecam, warto zobaczyć!

Przeczytano
Ciąg dalszy "Solaris". Trochę ciężka ta książka. Do łatwych w każdym razie nie należy.
Man of the day
Padło na Wojtka Szczęsnego. Szkoda mi go trochę, ale z drugiej strony dobrze, że otrzeźwienie przyszło tak szybko. Ogłaszanie go kandydatem na najlepszego bramkarza świata było chyba przesadą. Musi minąć jeszcze kilka ładnych lat, a takich sytuacji jak ta z dzisiejszego finału Curling Cup nie można wykluczyć. To jest po prostu integralna część futbolu. W ogóle piłka nożna to gra błędów. Zobaczymy co się będzie działo za tydzień w Barcelonie.

sobota, 26 lutego 2011

Rusałka, piątka i ... Pyrlandia rządzi

Myśli nieuczesane
5 bieg w cyklu II GP Poznania. Za oknem biało, mroźno, ale słonecznie. Nad Rusałką trasa dość trudna. Kto przybył bez odpowiedniego obuwia (lub kolców) wyniku raczej nie zrobi. No, ale pozostaje jeszcze przyjemność z biegania. A tej nigdy nie brakuje. Razem z żonką podjechaliśmy kwadrans po 10-ej na parking i poszliśmy odebrać numery startowe. Ludzi trochę mniej niż ostatnio. Zero kolejek. Przed startem szukam Johnsona i Basa. Są. Zamieniamy kilka zdań. Jest też pani Maria Pańczak, zwana Babcią z Parasolką. Startujemy. Johnson z Basem wydarli do przodu. Nie mam szans zabrać się z nimi. Biegnę swoim tempem. Nie patrzę na pulsometr, zdaję się na tzw. czuja. Jest dobrze. Wiem, że w tych warunkach życiówki nie pobiję, ale chcę pobiec dobrze taktycznie. Tak, żeby na koniec starczyło siły na finisz. No i prawie się udaje. Do 4 km wszystko idzie jak z płatka. Niestety 500 m przed metą tracę siły (tak mi się wydaje, to wyprzedza mnie kilka osób; a może po prostu oni biegną szybciej). Wpadam na metę z czasem trochę powyżej 25 minut. Za metą Johnson z Basem. Nabiegali coś koło 22 minut. 7 minut po mnie melduje się moja żona. Zadowolona. Jestem z niej dumny. Znowu dała radę.
Run or not run?
5 km w 25:24, czyli kilometr po 5 minut z hakiem. Średnie tętno: 161 bpm, przy maksymalnym 171 bpm. Gdyby warunki były inne, pewnie udałoby się poprawić ostatni wynik (24:42). Poniżej zapis z mojego Garmina:

Music is the key
Obejrzałem kawałek I epizodu sagi Star Wars (The Phantom Menace; prezent z 40 urodzin) w oryginale. Uwielbiam oglądać filmy w oryginale z angielskimi napisami. Można się podszkolić w języku, a przy okazji osłuchać z ulubionymi kwestiami.
Stąd dzisiaj soundtrack z tego filmu:

Przeczytano
Kilka rozdziałów "Solaris", a także kilka artykułów z najnowszego "Biegania".
Woman and Man of the day
Najpierw Woman: Justyna Kowalczyk - potwierdziła klasa i zdobyła srebro. Do złota zabrakło niecałe 8 sekund.
Man of the day to oczywiście Król Adam III. To jest niedościgniony wzór do naśladowania. 33 lata i ciągle w czubie. Wystarczy porównać wiek innych: pierwszy Morgenstern - 9 lat młodszy, drugi Kofler - 7 lat młodszy, czwarty Ammann - 4 lata młodszy, piąty Hilde - 10 lat młodszy i wreszcie szósty Stoch - 10 lat młodszy. Taka różnica w latach to jest przepaść. Weźmy równolatka Małysza - Martin Schmitt (niecałe dwa miesiące młodszy od Adama). Dzisiaj był czternasty! Wielki szacun dla naszego skoczka z Wisły! Brawo, brawo, brawo!

piątek, 25 lutego 2011

Fantastycznie

Myśli nieuczesane
Superkompensacja - bardzo mądre słowo ;-). Tak więc dzisiaj zaplanowałem dzień lenia. Pozwoliłem sobie pospać dłużej (sen dla biegacza to bardzo ważny element treningu). Teoretycznie powinienem dzisiaj przerzucić te kilkadziesiąt ton żelastwa, ale jutro biegnę w GP Poznania, więc dałem sobie spokój. A dlaczego fantastycznie? Zastanawiałem się jaką kolejną książkę wziąć na warsztat i padło na Lema.
Run or not run?
Z biegania to dzisiaj... ze skrzynki pocztowej wyciągnąłem nowy numer Runner's World ;-).
Music is the key
Chyba we "Wprost" przeczytałem o tym, że The White Stripes zawiesiło działalność. Przyznam szczerze, że nie słuchałem ich wcześniej, ale ten kawałek bardzo mi się spodobał:

Przeczytano
Jak wspomniałem wyżej zabrałem się za "Solaris". Wieki temu czytałem dużo fantastyki. Później mi przeszło, ale chyba znowu wrócę do czasów minionych ;-).
Wo(Man) of the day
Mam problem, bo nie znalazłem dzisiaj nikogo, komu mógłbym przyznać wirtualną statuetkę.

czwartek, 24 lutego 2011

Majka i Cytadelowcy

Myśli nieuczesane
Wczoraj była 66 rocznica wyzwolenia Poznania. Z tej okazji dzisiaj, moja młodsza córka, Marysia, zaprosiła nas na przedstawienie z okazji dnia patrona jej szkoły (Szkoła Podstawowa nr 13 im. Cytadelowców Poznańskich). Przedstawienie zatytułowane było "My nie chcemy więcej wojny!" i muszę przyznać, że dzieciaki bardzo się postarały. Półgodzinny spektakl miał formę multimedialno-słowno-śpiewaną i zrobił duże wrażenie na nas, rodzicach i zaproszonych gościach.
Run or not run?
Dzisiaj wypadło 16 km na bieżni (za oknem o 6 rano było tyle stopni mrozu!) w tempie 6:00/km na tętnie 130-139 bpm. Średnie tętno wyszło dokładnie 130 bpm. A maksymalne 140 bpm. Można powiedzieć: idealny trening. Wiem, wiem, niektórzy powiedzą: oszukany, bo bieżnia sama "biega", ale i tak byłem zadowolony.
Music is the key
Ależ kwiatka dzisiaj wyhaczyłem:

No i przypomniały się stare czasy. Cudowne lata 80-te :-).
Przeczytano
Skończyłem "Tajemnicę zielonej pieczęci". Ta książka prawie wcale się nie zestarzała. Akcja dzieje się pod koniec lat 50-tych, ale niektóre sytuacje i teksty aktualne są do dziś. Taaak, jak miałem tyle lat co główni bohaterzy (czyli około trzynastu), to właśnie śpiewałem: "Hulali po polu i pili kakao" ;-).
Man of the day
Piotr Gontarczyk. Byłem mile zaskoczony, że człowiek z IPN i to raczej o poglądach niezbyt mi bliskich broni honoru i czci ś.p. Bronisława Geremka. Zresztą sami poczytajcie.

środa, 23 lutego 2011

Rozsądek czterdziestolatka ;-)

Myśli nieuczesane
Guru Skarżyński w swoich książkach podkreśla, że bardzo ważne w bieganiu jest wysypianie się. I coś w tym jest. Ostatnio, przyznaję bez bicia, miałem lekki deficyt snu i jak to zwykle bywa, organizmu nie oszukasz. Miałem dzisiaj wstać przed 5.00 rano i pojechać na dzień siłowy do Nautilusa. No właśnie, miałem. Po obudzeniu stwierdziłem, że jednak zdrowy rozsądek podpowiada mi: zostań.
Run or not run?
W planie miały być supersety, a wyszło... kilkadziesiąt sekund szybkiego biegu do autobusu ;-). I to co lubię najbardziej: zero zadyszki :-D.
Music is the key

Uwielbiam tę muzę. Szczególnie podwójną płytę Use Your Illusion.
Przeczytano
Wyciągnąłem dzisiaj ze skrzynki marcowy numer "Biegania". Tradycyjnie zaczynam numer od końca, czyli Życiówka. A w nowym numerze przepytana została Alena spod Wojtkowego bloga.
Man of the day
Arjen Robben. Jego akcja w 90 minucie dzisiejszego meczu (Inter-Bayern) zadecydowała o zwycięstwie i małym rewanżu za finał z zeszłego roku.

wtorek, 22 lutego 2011

Spacerowo

Myśli nieuczesane
Po trzech dniach laby wreszcie powrót do biegania. A w zasadzie truchtania. Co prawda dostałem "opeer" od żony, że coś co dla niej jest tempem prawie normalnego biegu ja nazywam spacerem. A z rzeczy "nieuczesanych" to bardzo mnie zdziwił wpis Corvusa pod jedną z ostatnich notek, że jeszcze nie zdążyłem zamieścić kolejnej ;-). Chłopaki - obiecuję się poprawić :-D.
Run or not run?
Run, run, a raczej very slow running. W planie było 10 km w tempie 8:00/km na tętnie poniżej 120 bpm. Średnie na bieżni wyszło 116 bpm i było naprawdę bardzo rekreacyjnie.
Music is the key
Chyba już kiedyś wrzuciłem ten kawałek, ale bardzo go lubię, więc daje dla przypomnienia raz jeszcze:

Przeczytano
"Tajemnicy zielonej pieczęci" ciąg dalszy. Akcja nabiera tempa. Niestety braki czasowe pozwalają na 2-3 rozdziały dziennie.
Man of the day
No, nie mam dzisiaj wątpliwości: Carmelo Anthony (Pan MeloKnick). Męczył, męczył i wymęczył. Kolejny niespełniony "dreamer" ;-).

poniedziałek, 21 lutego 2011

Pierwszy dzień tygodnia

Myśli nieuczesane
Nie lubię poniedziałku - była taka komedia. I ten tytuł oddaje najlepiej to co czułem dzisiaj. Nie dosyć, że dzień "nietreningowy", to jeszcze masakryczne urwanie głowy w pracy. Dzień zakończyłem we wtorek, grubo po północy. Przez to poniedziałkowy wpis powstaje... we wtorek.
Run or not run?
Ani run, ani fun. Generalnie dolina :-(. Dzisiaj bardziej trenowałem szare komórki. A myślenie było bardzo intensywne. Ale cóż począć, czasami tak się zdarza.
Music is the key
Na skołatane nerwy i koncentrację przydają się czasami takie kawałki jak ten z płyty Lazy Hours 2:

Przeczytano
Ciekawa rozmowa Najsztuba z Moniką Olejnik we Wprost (7/2011):
http://www.wprost.pl/ar/231354/Nie-bedzie-kropki-nad-i/?I=1462 (niestety artykuł płatny, ale jak ktoś ma dostęp do papierowego wydania, to polecam)
Man of the day
Niestety ten tytuł, to nie tylko nagroda za pozytywne dokonania. Oglądając program Tomasza Lisa przyznaję ten tytuł Tomaszowi Terlikowskiemu za... brak kultury i karykaturalny wręcz religijny fundamentalizm. To się po prostu nie mieści w głowie. Tutaj wycinek tego co tam się działo.

niedziela, 20 lutego 2011

Kac - a co to jest?

Myśli nieuczesane
Podobno dzień po występuje coś takiego... jak skutki uboczne picia. W moim przypadku nic takiego nie wystąpiło. Moja żona powiedziała nawet, że w ogóle nie widać, że wczoraj wlałem w siebie jakiś alkohol.
No może jeden skutek uboczny zaobserwowałem: wstręt do alkoholu :-).
Run or not run?
Organizm domagał się jednak odpoczynku, po zmniejszonej ilości snu. A w planie było 22 km spokojnego biegu, w tempie 6:00/km. Stwierdziłem, że nie ma co się zmuszać i dałem mu wolne.
Music is the key
Dzisiaj w moim uszach brzmiała... cisza. Czasami warto wsłuchać się w ciszę, która może być najlepszą muzyką.
Przeczytano
Kilka rozdziałów "Tajemnicy zielonej pieczęci". Przygody Stefana Żórawca są doskonałą odskocznią od dnia codziennego. I właśnie sobie uświadomiłem, że moja młodsza córka też ma 12 lat (tak jak bohater książki). Na szczęście (?) nie wpadają jej do głowy takie pomysły ;-).
Woman of the day
Dada! Moja żona najlepsza jest! A co, za całokształt jej się należy. W Twoje ręce, kochanie ta wirtualna statuetka.

sobota, 19 lutego 2011

Jak czuje się czterdziestolatek?

Myśli nieuczesane
Dzisiaj miało miejsce historyczne zdarzenie. Pierwszy raz w moim życiu doszedłem (prawie) do stanu pomroczności jasnej ;-). A poważnie, na imprezie urodzinowej mój szwagier z moim bliskim przyjacielem, dolali mi do wina czystej wódki. A ponieważ wypiłem tego wina więcej niż standardowe 1-2 lampki, to okazało się, że mieszanka zwaliła mnie z nóg. I tak, co niektórzy goście, wyrazili pogląd, że warto było czekać 40 lat, żeby zobaczyć mnie pijanego ;-P. Co oczywiście prawdą do końca nie było, bo film mi się nie urwał, ale fizycznie czułem się źle.
Ale jak to mówią, z prawdą jest jak z dziurą w d...e, każdy ma swoją :-D.
Run or not run?
Dzisiaj był wyłącznie fun (bez run). I dobrze się złożyło, bo w planie był dzień wolny.
Music is the key
Razem z tortem "wjechała" dzisiaj taka piosenka:

Przeczytano
Wyjątkowo nie było czasu na lekturę czegokolwiek. A nie, skłamałbym: przeczytałem... okładki filmów sagi Star Wars, którą dostałem w prezencie :-).
Man of the day
Tego dnia taką osobą zostałem ja :-D.

piątek, 18 lutego 2011

Przedimprezowo

Myśli nieuczesane
Jutro moja żona organizuje mi imprezę urodzinową. Przyjdzie trochę osób, więc poświętujemy w wesołej atmosferze. A w Lotto jutro kumulacja: 30 000 000 zł! Mówią, że każdy kupon to podatek od głupoty, ale ja chyba znowu zagram. Szczęściu trzeba pomóc (podobno).
Run or not run?
Dzisiaj zdecydowanie run i to w żywym tempie. 6x1 km na 3-minutowych przerwach, w tempie 4:50/km (12.4 km/h). Planowany zakres to 167-176 bpm (90-95% HRmax). Tydzień temu pisałem, że średnie tętno podczas takiego biegania wyszło 142 bpm. Dzisiaj było jeszcze lepiej: 139 bpm! Wiem, że to lekka ściema, bo efektywne tętno oscylowało w okolicach 150 bpm, ale i tak jestem bardzo zadowolony. Po treningu rozciąganie i sauna.
Music is the key
Podczas porannej sesji na bieżni wpadł mi w ucho taki oto kawałek:

Patrząc na pogodę za oknem, to utwór bardzo na czasie ;-).
Przeczytano
Kilka rozdziałów "Tajemnicy zielonej pieczęci". Wracam do źródeł, a w zasadzie do czasów, gdy książki Ożogowskiej, Nienackiego, Bahdaja, Niziurskiego i innych były na topie. Podobno po czterdziestce facetom odwala ;-).
Ale czym byłby ten świat bez odrobiny szaleństwa? :-D
Man of the day
Stefaan Engels
Więcej o tym człowieku tutaj.
Jeśli to prawda, to facet jest maksymalnym hardcore'em!

czwartek, 17 lutego 2011

Myśli (nie)uporządkowane

Ten blog powstał z potrzeby chwili. Z każdym dniem widzę, że to moje pisanie jest takie chaotyczne. Przeglądając inne blogi (a w szczególności stronę quentino.pl) doszedłem do wniosku, że może warto jakoś to uporządkować.
I stąd wziął się pomysł na pewny szablon (schemat) codziennych wpisów.
Myśli nieuczesane - to tzw. wstępniak, czyli słów kilka na temat tego co danego dnia wydarzyło się ciekawego
Run or not run? - oto jest pytanie, czyli sprawozdanie dotyczące treningu
Music is the key - to, co wpadło mi do/w ucho(a)
Przeczytano - to, co rzuciło mi się na/w oczy
(Wo)man of the day - osoba, która zasłużyła na uwagę
Tak sobie to wymyśliłem. Zobaczymy, czy się sprawdzi.
A dzisiaj były moje sety na siłowni. Dołożyłem sobie trochę więcej obciążeń i wyszło, że przerzuciłem ponad 41 ton!
Lubię to uczucie, kiedy mięśnie są "napakowane". Wtedy czuję moc. Mimo, że moje witki nadal są cienkie. Ale jest nadzieja, bo żona mówi, że robię się coraz przystojniejszy ;-).

środa, 16 lutego 2011

Kiedy zmęczenie dopada

Nie lubię, kiedy muszę zmieniać z góry zakładany plan treningu. Dzisiaj niestety to miało miejsce. Ze względu na urlop współpracownika nie mogłem rano pojechać do Nautilusa. W planie była "piętnastka", ale wolno (6:30/km), czyli prawie dwie godziny treningu, a o 8-ej musiałem być już w pracy.
Przełożyłem więc trening na popołudnie i to był błąd. Po pierwsze: dzisiaj w Poznaniu wiało dość mocno. Odczuwalna temperatura na zewnątrz dużo niższa niż na termometrze (tak na oko, to pewnie z -10 stopni).
Dlatego wymyśliłem, że pojadę do klubu popołudniu. Niestety po pracy i dotarciu do domu - padłem. Zmogło mnie i dałem sobie spokój. 2 godziny drzemki i organizm się zregenerował.
A za chwilę Wojtek Szczęsny będzie próbował zatrzymać Barcę. Ale serce mam rozdarte, bo od zawsze kibicuję Barcelonie. Uwielbiam piłkę w ich wykonaniu. Xavi, Iniesta, Messi - oglądanie ich to czysta przyjemność.

Aha, zapomniałem napisać, że posty z blox-a przeniosłem tutaj (patrz archiwum: listopad i grudzień 2010).

No i zatrzymał ;-). W sumie, to sami się zatrzymali. Messi miał "setkę". Za dużo było tym razem nieefektywnego "klepania". Kanonierom trzeba oddać, że bardziej się starali i zasłużenie wygrali.
W rewanżu liczę na magię Camp Nou.

wtorek, 15 lutego 2011

One day after

Podobno po czterdziestce jak się obudzisz i nic cię nie boli to znaczy, że nie żyjesz ;-). A ja przeciwnie, czym starszy tym... młodszy :-D. Dzisiaj o 6-ej dyszka w Nautilusie. Szczegóły jutro.
Bieżnia mechaniczna, prędkość ustawiona na 11,6 km/h, czyli 5:10/km. Zakładane tętno w zakresie 85-90% HRmax (157-167 bpm w moim przypadku).
Tymczasem po biegu i analizie w Training Center wyszło 146 bpm (średnie). O 4 bpm lepiej niż tydzień temu. Przez pierwsze pół godziny spokojnie mieściłem się jeszcze w I zakresie (tętno do 148 bpm). Ostatni kwadrans to wzrost tętna powyżej 150 bpm.
Znowu przydała się wizualizacja kółka na Malcie. Ten prosty chwyt na razie działa.
Na koniec obowiązkowe rozciąganie.

poniedziałek, 14 lutego 2011

40 lat minęło

Taaaak, cztery dekady za mną.
Pomału wkraczam w dekadę maratońską ;-). Na 42 urodziny chciałbym złamać "trójkę". Ciekawe, czy dotrwam?
A z bardziej przyziemnych spraw: na urodziny dostałem od żonki świetny prezent: kurs fotografii (do wyboru; http://widziecwiecej.pl). Bardzo się z niego cieszę, bo od jakiegoś już czasu o tym myślałem (jestem posiadaczem Alfy 200). Chciałbym nauczyć się robić fajne zdjęcia. Kiedyś sam wywoływałem filmy i odbitki. Taaak, to były stare dobre czasy (amatorska ciemnia, zarwane nocki, czarno-białe odbitki). Poezja!
Wieczorem skoczyliśmy jeszcze na seans kinowy (Miłość i inne używki). Film bardzo amerykański, ale z życiowym problemem (choroba Parkinsona). Niby taka komedia, ale spora dawka emocji i psychologii. Lubię takie klimaty. Bardzo dobra rola Anne Hathaway, a także Jake'a Gyllenhaala. Ta para wcześniej grała już razem w Tajemnicy Brokeback Mountain. Tutaj jednak Anne pokazuje znacznie więcej (dosłownie i w przenośni). Mam wrażenie, że idealnie wczuła się w swoją rolę, łącząc elementy komediowe i dramatyczne w jedną, spójną całość.
A sportowo dzisiaj luzik. Miała być siłownia, ale ze względu na urodziny dałem ciału odpocząć. I dobrze :-).

niedziela, 13 lutego 2011

Długodystansowo ;-)

Dzisiaj udało się pobiec wolno i długo. I co najważniejsze - bez poważnych kryzysów. Mimo nasilającego się wiatru. Zgodnie z rozkładem jazdy - 22 km (4 pełne kółka ma Malcie). W czasie 6:00/km (wyszło 6:01/km, czyli idealnie), na zakładanym tętnie 130-139 bpm (wyszło 141 bpm, czyli prawie idealnie). A dzisiejszy trening dostarczył całej masy endorfin, mitochondriów i czego tam jeszcze.
Szczegóły jutro.
Najpierw zapis z Garmina:

Na Malcie byliśmy (razem z żoną) około 10-ej. Pogoda prawie idealna. Niestety wiał dość silny wiatr, który na dodatek z każdym kolejnym kółkiem nasilał się. Ostatnie 5 km to była już prawdziwa walka (w zasadzie tylko "pierwsza" połowa tego dystansu; druga była już z wiatrem). Widać to dobrze na wykresie tętna i prędkości.
Przyznać muszę, że pomimo tych drobnych niedogodności, biegło mi się bardzo dobrze. Celowo nie wziąłem empetrójki i delektowałem się biegiem. Nic mnie nie bolało i nie czułem zmęczenia. Oby tak dalej.

sobota, 12 lutego 2011

Wspomnieniowo

Ten dzień zaczął się w nocy. O 2.30 musiałem odebrać starszą córkę z dworca. No i rozwaliło to cały mój plan na sobotę. Wstałem dopiero po 10-ej. Zanim się wygrzebałem było już południe.

piątek, 11 lutego 2011

Przed weekendem

Dzisiaj w planie były kilometrówki. A dokładniej, sześć kilometrówek. Każda po 4:50/km z 3-minutowymi przerwami. Zakładane tętno w przedziale 167-176 bpm. A było? Średnie wyszło... 142 bpm !!! Rany, to jest niesamowite. Wiem, że niby inne warunki. Bieżnia powoduje, że biegnie się łatwiej i tętno tak nie skacze. Ale i tak to jest rewelacyjny wynik!
Obiektywnie patrząc, to przez większość tych niecałych pięciu minut, tętno było w okolicy >150 bpm. Maksymalne, które osiągnąłem było na poziomie 156 bpm. To nadal jest o 11 bpm mniej niż dolny zakres zakładanego tętna.
Gdyby udało się takie tempo utrzymać przez pełne 10 kilometrów, to wynik oscylowałby w granicach 48:30! Czyli 3 minuty poniżej mojej życiówki.
Do Maniackiej mamy jeszcze ponad miesiąc, czyli przy dobrych wiatrach będzie dobrze (a może nawet bardzo dobrze)

czwartek, 10 lutego 2011

Randkowo

Dzieci wyjechały i zostaliśmy sami. Dzisiaj miały być w planie ćwiczenia siłowe, a tymczasem rano okazało się, że nie dam rady zwlec się z łóżka.
Odpuściłem sobie Nautilusa i przeniosłem trening siłowy na sobotę.
Czasami fajnie jest nic nie robić (w obszarze treningowym, oczywiście). Siłę można ćwiczyć na różne, czasami przyjemne sposoby ;-).

środa, 9 lutego 2011

Sołaczowo ;-)

15 km w terenie. Ale brzmi. No, ale dla mnie to i tak sukces, bo ostatnio to prawie wyłącznie na bieżni biegałem. Miało być relaksacyjnie i chyba było. Zakładane tempo to 6:30/km. Wyszło 6:21/km. Jeśli chodzi o tętno, to było znacznie gorzej. Zakładane miało być na poziomie 120 bpm. Tymczasem średnie wyszło 139 bpm. A warunki raczej były nieprzeszkadzające (brak wiatru i suchy teren). Być może wpływ ma jeszcze ta przerwa tygodniowa.
Pocieszające jest to, że dzisiejsze bieganie sprawiało mi dużo radości. Specjalnie nie założyłem MP3. Delektowałem się każdym krokiem. I co ważne, nie czułem się zmęczony. Ani fizycznie, ani psychicznie.
Dzisiaj był fun i poczucie dobrze wykonanego treningu. I o to chyba chodzi.

wtorek, 8 lutego 2011

Szybko, ale ciężko

Dzisiaj dzień zaczął się bardzo wcześnie. 4.45 pobudka, 5.29 tramwaj, 5.50 Nautilus. I dyszka na bieżni w tempie 5:10/km. Szczegóły jutro.
Zakładane tętno miało się mieścić w przedziale 157-167 bpm. Tymczasem średnie wyszło ok. 150 bpm, czyli znowu poniżej.
Ale tym razem, po tygodniu przerwy, miałem większe problemy niż zwykle. Z upływem czasu tętno rosło i to zdecydowanie. Do 15 minuty trzymałem się jeszcze w I zakresie (148 bpm), ale później było już znacznie ciężej. Mniej więcej w połowie dystansu (około 25 minuty) moje tętno było na poziomie ok. 156 bpm. Ostatnie 10-12 minut to już poziom >160 bpm.
Ostatnie 2.5 km było już bardzo "pod górkę". Zastosowałem pewien manewr, można rzec, psychologiczny. Wyobraziłem sobie, że biegnę na Malcie i co 250 metrów wizualizowałem sobie punkty orientacyjne (m.in. mostek przy Galerii Malta, Hotel Park, Stok Malta i wreszcie META). Pomogło mi to przetrzymać kryzys w ostatnich minutach treningu.
Mam nadzieję, że to chwilowy brak wytrzymałości, spowodowany tygodniowym urlopem.
Sprawdzę dzisiaj, czy przy 15 km w tempie regeneracyjnym tętno będzie również szalało.

poniedziałek, 7 lutego 2011

Tonowo ;-)

6 rano - Nautilus. To miejsce akcji. Dzisiaj ćwiczenia siłowe. Po tygodniu przerwy wyszło całkiem sympatycznie. Znowu poczułem się jak... Robert (dla niezorientowanych: link).
Tak sobie policzyłem i wyszło mi, że podczas moich "setów" przerzucam około 30 ton kg !!! Niesamowite!
Ale najlepsze jest to, że po takich ćwiczeniach czuć moc :-).
A w pracy dzisiaj zapieprz od rana do wieczora. No cóż, czasami tak bywa.
Jutro wreszcie jakieś bieganie (dyszka na bieżni).

niedziela, 6 lutego 2011

Ostatni dzień urlopu

Ta ostatnia niedziela... ;-)
Ostatni dzień tygodniowego urlopu. Jutro powrót do pracy i... reżimu treningowego. Mam zamiar bardziej się przyłożyć, niż w styczniu. A dzisiaj był całkiem sympatyczny dzień. Co prawda bez biegania, ale za to z innymi aktywnościami ;-).
Szczegółów nie zdradzam - zachowam je dla siebie.
A i jeszcze coś mi się przypomniało. Po urlopie, który raczej nie sprzyjał mojemu planowi pod półmaraton, okazało się, że moja waga spadła o pół kilo.
Dlatego dzisiaj, razem z żoną, pofolgowaliśmy sobie i wciągnęliśmy cztery słodkie kostki (rumową, piastowską, brzoskwiniową i migdałową). Pyyyycha !!!
Jutro ćwiczenia siłowe, więc pewnie uda się to zrzucić.

piątek, 4 lutego 2011

Karpacz #7

Ostatni pełny dzień w Karpaczu. Jutro wracamy do Poznania.
A dzisiaj znowu słodkie lenistwo. Również trochę ze względu na warunki. Wiało dzisiaj tak, że urywało głowę. Starszą córkę zawieźliśmy na harcerskie zimowisko (raptem kilkanaście kilometrów od Karpacza). Po południu trochę się wypogodziło i młodsza córka zdążyła jeszcze pojeździć na nartach.
Zrobiłem też podsumowanie stycznia i wyszło następująco:
Zakładany dystans do przebiegnięcia to ok. 209 km. Faktycznie pokonany to ok. 146 km, czyli sporo mniej. Niestety nie udało mi się utrzymać reżimu treningowego, dlatego po powrocie do Poznania zamierzam ostro wziąć się do pracy ;-).
A tymczasem zaczyna się film... (Obcy, Ósmy pasażer Nostromo).

czwartek, 3 lutego 2011

Karpacz #6

Dzisiaj udało mi się zrobić podbiegi. Znalazłem 100-metrowy odcinek i... wykonałem raptem pięć powtórzeń. Szczegóły jutro.

środa, 2 lutego 2011

Karpacz #5

Dzień spędzony w Szklarskiej Porębie. Więcej jutro.
Okazało się, że starsza córka ma w Karpaczu i okolicach szkolne towarzystwo. Najpierw spotkaliśmy jednego kolegę z rodzicami. A później okazało się, że 30 km od Karpacza, w Szklarskiej Porębie, jest drugi kolega z rodzicami.
Jak to u młodzieży bywa, spiknęli się i pojechaliśmy na stok do Szklarskiej. Dzieciaki pośmigały po stoku, a my z żonką pospacerowaliśmy po okolicy. Na koniec rodzice kolegi naszej córki zaprosili nas na kawę i tak zleciało do wieczora.

wtorek, 1 lutego 2011

Karpacz #4

Co by tu napisać? ;-)
Dzisiaj byłem raczej kibicem i obserwatorem. Po pierwsze podziwiałem moje córki na stoku. Po drugie mogłem zaobserwować, że sporo ludzi biega w Karpaczu. Tak, tak. Jednak to nie miejscowi, ale raczej młodzież "skoszarowana" na obozach sportowych.
Ja, jak już wcześniej wspominałem, jakoś nie mogę przekonać się do górskiego biegania. Wolę płaski Poznań i mniejszą wilgotność. Tutaj wieczorami osiąga ona nawet ponad 90%! Odczuwalna temperatura w takich warunkach obniża się o kilka(naście) stopni.