piątek, 31 grudnia 2010

Ostatni tydzień roku

We wtorek było wolniutkie bieganie, czyli 2 godziny w tempie 8:00/km. Razem 15 km na średnim tętnie 117 bpm (zakładane miało być poniżej 120 bpm, czyli w normie). Przy okazji biegania na bieżni mechanicznej w klubie zauważyłem jedną rzecz. Zacząłem zwracać uwagę na technikę biegu. W Nautilusie mam o tyle fajnie, że widzę własne odbicie (przeszklone pomieszczenia). Pozwala to korygowanie sylwetki podczas biegu, a także ruchu rąk. Z moich obserwacji wynika, że jeśli ręce trzymam odpowiednio nisko i zachowuję prawidłowy kąt (ruch ramion nie jest zbyt obszerny) to po pierwsze zmęczenie jest mniejsze, a po drugie tętno jest kilka uderzeń niższe.

W środę miałem konsultacje z trenerem w Nautilusie. Emil (były kajakarz), w październiku też przebiegł maraton, więc od razu znaleźliśmy wspólny język. Po blisko dwóch miesiącach treningów wzmacniających mięśnie dostałem nowy plan. Obecny opiera się bardziej na seriach zawierających tzw. supersety (ćwiczenia wykonywane na dwóch przyrządach, jedno po drugim bez przerw). Większy nacisk położony został na górne partie, co mnie bardzo cieszy (od zawsze mam z tym problem, a szczególnie ze słabymi rękami).

W czwartek była dyszka w tempie 5:45/km na zakładanym tętnie 139-148 bpm. Wyszło 135 bpm, co mnie cieszy niezmiernie. Zapas jest, a to oznacza, że systematyczny trening przynosi efekty.

Wieczorami męczę Weidera. Po świątecznej przerwie wróciłem do rytmu. Ćwiczenia znowu zaczynają mi sprawiać przyjemność. Oglądam się w lustrze i widać, że mięśnie brzucha stopniowo się wyłaniają. Gdyby jeszcze można było zrzucić złośliwą narośl tłuszczową ;-). Ale spokojnie, z tym też się uporam.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Święta - refleksji czas

W tym roku świadomie zrezygnowałem z używania komputera w święta. Nie zajrzałem ani do maila, ani na bloga Wojtka, ani do portali. Trzy dni "oczyszczenia". Ale po kolei.

W poniedziałek, 20 grudnia - dyszka w tempie 5:15/km na zakładanym tętnie 157-167 bpm. Średnie wyszło 141 bpm. Już pisałem wcześniej, że z każdym treningiem mój organizm daje sobie coraz lepiej radę z większymi prędkością. Jest to budujące, bo oznacza, że plan treningowy przynosi rezultaty.

W środę, 22 grudnia, wyszedłem, jak zwykle świtem, no i zonk. Chciałem podjechać tramwajem do klubu, a tu plaża. Tramwaje zastrajkowały. Ponieważ byłem ograniczony czasowo, skalkulowałem, że nie dam rady zrobić treningu i przełożyłem go na popołudnie. Niestety okazało się, że po pracy siły i chęci mnie opuściły. Miało być 12 km w tempie 6:30/km na tętnie 120 bpm.

W piątek, w Wigilię, razem z żoną pojechaliśmy do Nautilusa. Żonka na świąteczny spinning, ja na swoje kilometrówki. Powtórka z zeszłego tygodnia, czyli 6x1 km w tempie 5:00/km na 4-minutowych przerwach, w zakresie tętna 167-176 bpm. Tymczasem średnie tętno podczas "akcentów" wyszło znowu poniżej górnej granicy I zakresu (144 bpm).

Przy okazji zauważyliśmy, razem z żoną, że nie tylko my jesteśmy "psychiczni". No bo kto wstaje w Wigilię o 5 rano, aby o 6-ej zjawić się na siłowni. Okazuje się, że chętnych jest sporo :-).

Od Gwiazdora (dla osób spoza Wielkopolski wyjaśniam, że to taki nasz Św. Mikołaj) dostałem stuptuty. Postaram się je sprawdzić jeszcze przed Biegiem Johnsona (najbliższa okazja, to chyba GP Poznania, 8 stycznia).

W święta odpuściłem sobie Weidera (świadomie). A wczoraj razem z moją biegającą żoną, zrobiliśmy 5 km (do Parku Sołackiego, jedno kółko i powrót) w tzw. tempie relaksacyjnym. Teoretycznie powinienem zrobić 20 km w tempie 6:00/km na tętnie 130-139 bpm, ale stwierdziłem, że tym razem będę wyłącznie kompanem do biegania ;-).

Wyszło nam ok. 45 minut (razem z rozgrzewką). Trudno mi ocenić prędkość, bo na początku Garmin nie miał ochoty się zsynchronizować. Z obserwacji wyszło ok. 7:30/km. Moje średnie tętno nie weszło nawet w zakres 65% Tmax, czyli 120 bpm. Było trochę mroźno, ale biegło się całkiem przyjemnie. Chyba się przekonam do "outdoorowych" treningów, zwłaszcza w weekendy i wtedy kiedy będzie to trening w I zakresie lub nawet poniżej 70% Tmax.

Teraz, kiedy już Święta Bożego Narodzenia za nami, po rodzinnych spotkaniach, naszła mnie taka refleksja, że warto w te dni wyłączyć "normalny" zegar i zwolnić obroty. Odciąć się od "cywilizacji", internetu, telewizji, komórek, komputera. Dzięki temu możemy zobaczyć co tak naprawdę w życiu jest ważne. Uchwycić tę chwilę. Zapomnieć o troskach dnia codziennego. Bo taki dzień i czas jest raz do roku:

http://www.youtube.com/watch?v=lQEv6OPsvfY

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Przedświąteczny szał

Druga połowa grudnia, jak co roku, przynosi wiele, często intensywnych, wydarzeń. Wigilie "firmowe", moje imieniny, świąteczne porządki, w końcu, świąteczny czas. To chyba jedyny okres, kiedy można się zatrzymać i poświęcić trochę czasu refleksji, co, tak naprawdę, w życiu jest ważne.

A treningowo, w mijającym tygodniu było tak:

1) środa, 15 grudnia - 12 km w tempie 6:30/km na zakładanym tętnie 120 bpm. Średnie tętno wyszło 126 bpm. Zauważyłem, że przy, teoretycznie, niskich prędkościach, mam problem z utrzymaniem niskiego tętna, ale z kolei przy wyższych prędkościach, prawie zawsze, nie wchodzę w zakładane, wyższe tętno.

2) piątek, 17 grudnia - 6 kilometrówek w tempie 5:00/km, na 4-minutowych przerwach, z tętnem w przedziale 167-176 bpm. Tymczasem moje średnie tętno wyniosło... 142 bpm! Muszę powiedzieć, że jak to zobaczyłem, to poczułem moc :-D. Zakładane tempo, w jakim mam pobiec w kwietniu półmaraton wyniesie 4:58/km, czyli raptem 2 sekundy szybciej, a ja się mieszczę w I zakresie. A przecież jeszcze trochę ponad 3 miesiące treningów przede mną.

3) sobota, 18 grudnia - miało być długie wybieganie, 20 km w tempie 6:00/km na tętnie w przedziale 130-139 bpm. Niestety musiałem sobie odpuścić ten trening. Po pierwsze: pogoda mnie nie zachęciła, po drugie obowiązki domowe, a po trzecie tego dnia robiłem imprezkę imieninową dla znajomych i musiałem większość czasu poświęcić przygotowaniom.

Cały czas walczę (codziennie) z Weiderem i widać efekty. Intensywność wzrasta (w tej chwili to już 10 cykli), mięśnie zaczynają się wykształcać i pojawiają się pierwsze oznaki kaloryfera ;-).

Dzisiaj za oknem odwilż, niestety w sklepach i centrach handlowych tego nie widać ;-(. Ludzi tyle, co ostatnio spadło śniegu ;-). Jeszcze tydzień i wszystko powinno wrócić do normy.

wtorek, 14 grudnia 2010

Pogoda dla ...biegaczy

W piątek "dyszka" na bieżni mechanicznej w tempie 8:00/km na tętnie 120 bpm (średnie wyszło 118 bpm).

A w sobotę chciałem wziąć udziała w GP Poznania (5 km wokół Rusałki). Niestety pogoda mnie zniechęciła skutecznie. Tego dnia wypadł mi również trening - 20 km w tempie 6:00/km. Weekend w ogóle był antybiegowy. Jakoś nie sprawia mi przyjemności bieganie w takich warunkach. Breja, deszcz, odwilż, za chwilę śnieg, przymrozki, lód, "szklanka". Pomijam fakt, że trzeba dużo samozaparcia, aby wyjść i spróbować zrobić trening. Więcej czasu i zaangażowania potrzeba do tego, aby utrzymać się na ścieżce biegowej, nie wywinąć orła lub nie zaliczyć klasycznej gleby.

Być może są osoby, którym sprawia to przyjemność; ja do takich nie należę.

W poniedziałek, 13 grudnia, w rocznicę ogłoszenia stanu wojennego, zrobiłem również dyszkę w Nautilusie, w tempie 5:15/km na średnim tętnie 147 bpm (zakładane miało zawierać się w zakresie 157-167). Jak widać margines jeszcze jest i to dość znaczny :-).

Tydzień Weidera mam za sobą. Ćwiczenia są dość intensywne, ale na razie daję radę. Zobaczymy jak dojdą kolejne cykle i te 3 serie będą zajmować znacznie więcej czasu niż obecne 15-18 minut.

czwartek, 9 grudnia 2010

W rytmie własnych kroków

Od tego tygodnia zmienił mi się rytm treningowy. Do tej pory miałem dni biegowe we wtorek, czwartek, sobotę i niedzielę. Teraz przez 3 tygodnie zmiana na: poniedziałek, środa, piątek i sobota. Ciekaw jestem bardzo, na ile plan, wg którego zdecydowałem się trenować, przyniesie efekty.

W środę walczyłem z kilometrówkami, czyli 12x1 km w tempie 5:25/km, na minutowym przerwach, w zakładanym tętnie 148-157 bpm. Średnia wyszła 147 bpm, czyli bardzo dobrze, bo lekko poniżej założeń.

Po każdym treningu pilnuję rozciągania. Skompilowałem ćwiczenia Wojtka S. i mojego znajomego lekarza. Nie zajmują dużo czasu, ale zauważam znaczącą poprawę jeśli chodzi o bóle mięśniowo-stawowe, które kilka miesięcy temu były na tyle dokuczliwe, że zarzuciłem bieganie na 2-3 miesiące (jak się okazało niepotrzebnie).

Teraz jestem już mądrzejszy i oprócz ćwiczeń stosuję wspomaganie witaminowo-farmakologiczne, które przynosi efekty.

W sobotę GP Poznania. Niestety prognozy nie są optymistyczne (ma padać śnieg; wiać dość mocno i 2 stopnie na plusie, co dodatkowo utrudni życie). Zobaczymy, może uda się w tych warunkach uzyskać jakiś rozsądny rezultat.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Na zdrowie

Od wczoraj jestem niedysponowanym biegaczem. A dokładniej, to moje gardło nie daje mi biegać ;-(. Ale najpierw był trening w sobotę: 7 km w tempie 6:30/km na bieżni mechanicznej. Już wtedy wiedziałem, że coś jest nie tak. Zakładane tętno miało wynosić 65% HRmax, czyli ok. 120 bpm, a średnie wyszło 134 bpm! Organizm sam dawał znać, że coś jest nie halo.

A w niedzielę od rana masakra. W gardle piekło, z nosa woda. Febrisan, Cerutin, Trachisept i inne wynalazki farmacji. Cały dzień przeleżałem w łóżku. Wieczorem wyskoczyłem tylko spełnić obywatelski obowiązek i wrzucić różową kartę do urny.

Niestety w Poznaniu frekwencja tragiczna. W sumie tego się spodziewałem. Dwukrotna przewaga Grobelnego nad Ganowiczem (w sondażach) zrobiła swoje. Przez kolejne 4 lata w Poznaniu nie zmieni się nic na lepsze, a obawiam się, że będzie tylko gorzej.

Mam w głowie pewien pomysł, który, być może, obudzi z letargu Poznaniaków.

Wracając do treningów: w niedzielę wypadł mi trening: 10 km w tempie 5.00/km na tętnie 167-176 bpm. Dzisiaj, z kolei miało być 10 km w tempie 6:30/km przy 120 bpm.

Zacząłem wczoraj lekturę Jacka Danielsa - Bieganie metodą Danielsa. Wydaje się, że może być ciekawym uzupełnieniem wiedzy, którą nabyłem czytając książki Jurka Skarżyńskiego. Inne podejście do treningu, inne pokolenie, szkoła amerykańska. Zobaczymy.

A od Mikołaja dostałem czołówkę. Przyda się na zimowe, wieczorne wybiegania.

piątek, 3 grudnia 2010

Zaległości

Niestety zebrało się trochę zaległości :-(. Muszę się bardziej przyłożyć do systematycznego pisania. Po kilku dniach ciężko wracać do tego, co danego dnia się czuło i myślało, nie wspominając o subiektywnych odczuciach podczas treningów.

Dlatego te kilka treningów opiszę krótko i treściwie.

Wtorek, 23 listopada, 10 km na bieżni w tempie 5:46/km, czyli razem wyszło ok. 57:30. Średnie tętno - ok. 138 bpm (idealnie w zakładanym 139-148)

Czwartek, 25 listopada, 10 km na bieżni w tempie 5:15/km, czyli razem wyszło ok. 52:30. Niestety bez pulsometru (pożyczyłem żonie ;-)), zakładane tętno miało się mieścić w przedziale 157-167 bpm. Z bardzo subiektywnego odczucia wydaje mi się, że mieściłem się znacząco poniżej tego przedziału.

Sobota, 27 listopada - miał być trening: 12 km w tempie 6:30/km na tętnie 120 bpm, czyli bardzo spokojne tempo regeneracyjne. Niestety po piątkowej imprezie (50-tka Wojtka) nie byłem w stanie się zmusić do wysiłku ;-). Pierwszy raz wypiłem ok. 1,5 butelki wina (pani z obsługi, w klubie Pieprz i wanilia, ciągle dolewała mi do kieliszka). Rano co prawda nie miałem objawów kacowych, ale byłem jakiś nieswój ;-D.

Niedziela, 28 listopada - miało być 20 km w tempie 6:00/km w zakresie 130-139 bpm, a zrobiłem 15,7 km (Malta) w tempie 5:56/km ze średnim tętnem 141 bpm. Niestety pogoda w trakcie treningu się popsuła (zaczął wiać dość silny wiatr) i ostatniego kółka już nie zrobiłem. Poza tym odezwało mi się biodro i wolałem nie ryzykować.

Wtorek, 30 listopada, 15 km w tempie 8:00/km na tętnie 120 bpm (wszystko idealnie). Pierwszy raz biegłem 2 godziny na bieżni. Przygotowałem sobie wcześniej MP3, ale zapomniałem go w końcu wziąć ;-).

Czwartek, 02 grudnia, 8 km na bieżni w tempie 5:46/km na tętnie 140 bpm (zakładane miało być w zakresie 139-148 bpm). Razem wyszło ok. 45 minut.

To tyle jeśli chodzi o zaległości.