We wtorek było wolniutkie bieganie, czyli 2 godziny w tempie 8:00/km. Razem 15 km na średnim tętnie 117 bpm (zakładane miało być poniżej 120 bpm, czyli w normie). Przy okazji biegania na bieżni mechanicznej w klubie zauważyłem jedną rzecz. Zacząłem zwracać uwagę na technikę biegu. W Nautilusie mam o tyle fajnie, że widzę własne odbicie (przeszklone pomieszczenia). Pozwala to korygowanie sylwetki podczas biegu, a także ruchu rąk. Z moich obserwacji wynika, że jeśli ręce trzymam odpowiednio nisko i zachowuję prawidłowy kąt (ruch ramion nie jest zbyt obszerny) to po pierwsze zmęczenie jest mniejsze, a po drugie tętno jest kilka uderzeń niższe.
W środę miałem konsultacje z trenerem w Nautilusie. Emil (były kajakarz), w październiku też przebiegł maraton, więc od razu znaleźliśmy wspólny język. Po blisko dwóch miesiącach treningów wzmacniających mięśnie dostałem nowy plan. Obecny opiera się bardziej na seriach zawierających tzw. supersety (ćwiczenia wykonywane na dwóch przyrządach, jedno po drugim bez przerw). Większy nacisk położony został na górne partie, co mnie bardzo cieszy (od zawsze mam z tym problem, a szczególnie ze słabymi rękami).
W czwartek była dyszka w tempie 5:45/km na zakładanym tętnie 139-148 bpm. Wyszło 135 bpm, co mnie cieszy niezmiernie. Zapas jest, a to oznacza, że systematyczny trening przynosi efekty.
Wieczorami męczę Weidera. Po świątecznej przerwie wróciłem do rytmu. Ćwiczenia znowu zaczynają mi sprawiać przyjemność. Oglądam się w lustrze i widać, że mięśnie brzucha stopniowo się wyłaniają. Gdyby jeszcze można było zrzucić złośliwą narośl tłuszczową ;-). Ale spokojnie, z tym też się uporam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz