Druga połowa grudnia, jak co roku, przynosi wiele, często intensywnych, wydarzeń. Wigilie "firmowe", moje imieniny, świąteczne porządki, w końcu, świąteczny czas. To chyba jedyny okres, kiedy można się zatrzymać i poświęcić trochę czasu refleksji, co, tak naprawdę, w życiu jest ważne.
A treningowo, w mijającym tygodniu było tak:
1) środa, 15 grudnia - 12 km w tempie 6:30/km na zakładanym tętnie 120 bpm. Średnie tętno wyszło 126 bpm. Zauważyłem, że przy, teoretycznie, niskich prędkościach, mam problem z utrzymaniem niskiego tętna, ale z kolei przy wyższych prędkościach, prawie zawsze, nie wchodzę w zakładane, wyższe tętno.
2) piątek, 17 grudnia - 6 kilometrówek w tempie 5:00/km, na 4-minutowych przerwach, z tętnem w przedziale 167-176 bpm. Tymczasem moje średnie tętno wyniosło... 142 bpm! Muszę powiedzieć, że jak to zobaczyłem, to poczułem moc :-D. Zakładane tempo, w jakim mam pobiec w kwietniu półmaraton wyniesie 4:58/km, czyli raptem 2 sekundy szybciej, a ja się mieszczę w I zakresie. A przecież jeszcze trochę ponad 3 miesiące treningów przede mną.
3) sobota, 18 grudnia - miało być długie wybieganie, 20 km w tempie 6:00/km na tętnie w przedziale 130-139 bpm. Niestety musiałem sobie odpuścić ten trening. Po pierwsze: pogoda mnie nie zachęciła, po drugie obowiązki domowe, a po trzecie tego dnia robiłem imprezkę imieninową dla znajomych i musiałem większość czasu poświęcić przygotowaniom.
Cały czas walczę (codziennie) z Weiderem i widać efekty. Intensywność wzrasta (w tej chwili to już 10 cykli), mięśnie zaczynają się wykształcać i pojawiają się pierwsze oznaki kaloryfera ;-).
Dzisiaj za oknem odwilż, niestety w sklepach i centrach handlowych tego nie widać ;-(. Ludzi tyle, co ostatnio spadło śniegu ;-). Jeszcze tydzień i wszystko powinno wrócić do normy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz